Ultra Nordic Walking World Records 2022

23 kwietnia 2022.

Pomysł uczestnictwa w długodystansowych zawodach Nordic Walking chodził mi po głowie od bardzo dawna. Zastanawiało mnie przede wszystkim, jakiego rzędu odległości można pokonać posługując się pełną techniką, na ile to rzeczywiście pomaga w marszu, ile będę w stanie utrzymać wydłużony krok i intensywną pracę ramion. Ciekawiła mnie zwłaszcza różnica pomiędzy efektywnością naturalnego marszu a Nordic Walking na dystansach maratonu i dłuższych – jednym z moich ulubionych zajęć są dalekie piesze wędrówki, zawsze chciałem wzbogacić je o użycie kijów. Okazja do zbadania moich narastających wątpliwości pojawiła się już całkiem niedługo.

Gdy dowiedziałem się o zawodach Ultra Nordic Walking World Records 2022, decyzja zapadła dosłownie w klika sekund. Ultramaraton Nordic Walking w mieście do którego akurat się przeprowadzałem, sędziowana trasa w malowniczej okolicy, klika wariantów dystansowych i czasowych – po prostu nie mogło mnie tam nie być. Wybrałem wariant dwunastogodzinny. Zasada jest bardzo prosta – zawodnicy poruszają się po pętli obstawionej sędziami przez dwanaście godzin – kto przejdzie dłuższy dystans, ten wygrywa. Było to prawie rok przed samym startem, więc należało opracować przynajmniej ogólny plan przygotowań. Zakładał on półmaratony Nordic Walking co dwa-trzy tygodnie i przynajmniej dwa maratony w kilkumiesięcznych, w miarę równomiernych odstępach. Oczywiście, jak to bywa z ambitnymi planami, często nie udaje się ich w pełni zrealizować. Tak też było w moim przypadku – do dnia startu miałem na koncie jeden półmaraton Nordic Walking i kilka dłuższych pieszych wędrówek. Oczywiście pomijam tu codzienną rutynę treningową, czyli kilkukilometrowe dystanse i ćwiczenia wzmacniające. Dłuższe jednostki treningowe pozwoliły, przynajmniej pobieżnie, sprawdzić obuwie, ubiór, żywność i całą tę „logistykę” mającą zapewnić mi znośne samopoczucie przez cały czas trwania rywalizacji.

Sobota, 23 kwietnia 2022, zapowiadała się słonecznie. Poranne słońce, brak wiatru oraz prognoza wykluczająca opady zwiastowała udaną rywalizację w dobrych warunkach. To już dużo, zwłaszcza że zawodnicy startujący na 100 mil musieli spędzić na trasie ponad 24 godziny. Około ósmej rano, wraz ze spontanicznie zorganizowanym supportem – moim tatą, zameldowaliśmy się w biurze zawodów na terenie Osady Leśnej Barbarka. Rozpakowaliśmy zapasową odzież w specjalnie wyznaczonej hali i udaliśmy się do strefy bufetu, będącej jednocześnie punktem startu i zakończenia trasy w formie pętli. Tam rozłożyliśmy żywność – soki owocowe i warzywne, dwie kiście bananów, wafle ryżowe i gruzińskie chaczapuri. Do tego jakieś drobniejsze przekąski, właściwie wszystko, co nasunęło się pod rękę w domu i miało jakiekolwiek węglowodany. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że jest to naprawdę dobrze skompletowana dieta.

Odprawa przed startem.

Start zaplanowany był na godzinę 9.00. Bezpośrednio przed tym odbyła się krótka odprawa, omówienie trasy i zasad współzawodnictwa a także sprawdzenie długości kijów. Po dziesięciosekundowym odliczaniu, punktualnie o wyznaczonej godzinie, wraz z kilkunastoosobową grupą ruszyłem na trasę mojego pierwszego w życiu ultramaratonu.

Start zawodników rywalizujących w konkurencji na 12 godzin.

Początkowe okrążenia przebiegły w luźnej atmosferze – był to właściwie pierwszy moment, w którym można było spokojnie porozmawiać ze znajomymi, wcześniej każdy zajęty był rozkładaniem żywności, odzieży i załatwianiem niezbędnych formalności. Kilka początkowych okrążeń pokonałem ze znajomym w założonym przez niego tempie, które mi także odpowiadało. W pewnym momencie zaczęła wyprzedzać nas jedna z utytułowanych zawodniczek, startująca na dłuższym dystansie. Szybka myśl – spróbować utrzymać jej tempo. Nie było w tym żadnej kalkulacji, czysta intuicja. Zwłaszcza nie zważałem na fakt, że był to dopiero początek, być może druga godzina zmagań. Po dwóch szybkich okrążeniach ujawnił się pierwszy popełniony przeze mnie błąd – zbyt ciepła odzież. Temperatura rano wynosiła zaledwie kilka stopni, wobec tego zdecydowałem się na długie spodnie i bluzę z długim rękawem. „Ściganie się” w tak ciepłej odzieży poskutkowało przegrzaniem, skokiem tętna, co zmusiło mnie do całkowitej zmiany odzieży. Na szczęście była to dobra „inwestycja” czasowa – kilkanaście minut postoju sprawiło, że powróciło uczucie rześkości i komfortu termicznego. Pozwoliło to sprawnie „połykać” kolejne okrążenia.

Początek zmagań.

Przejście przez granicę maratonu okazało się niezwykle problematyczne. Po trzydziestym kilometrze dopadł mnie dość mocny kryzys, związany przede wszystkim z niedostatecznym dotychczas odżywianiem oraz problemem z butami. Zaniedbywanie odżywiania przez początkowe okrążenia poskutkowało wyjątkowo nieprzyjemnym spadkiem siły. Do tego konieczność zmiany butów i skarpet. Jak się okazało, zwykłe bawełniane skarpety zupełnie nie nadają się do pokonywania tak długich dystansów, gdyż gromadzą wilgoć zamiast ją odprowadzać. Spowodowało to irytujące otarcia na stopach, które wkrótce zamieniły się w piekące bąble. Czujny sędzia zauważył moją chwilową niedyspozycję – zalecił mi kilkanaście minut odpoczynku oraz prewencyjnie zmierzył saturację. Dłuższa przerwa „obiadowa” oraz wymiana całej obuwniczej garderoby, pozwoliły mi wrócić na trasę. Wymagało to jednak wewnętrznej samomotywacji, składającej się głównie ze strumienia niecenzuralnych wyrażeń.

W okolicy strefy bufetu – Osada Leśna Barbarka

Kolejne kilometry były wewnętrzną walką o każde okrążenie. Przypadły one na wczesne popołudnie, czyli najcieplejszą porę dnia. Na niezadrzewionych fragmentach trasy panowała dość wysoka temperatura, słońce na bezchmurnym niebie powodowało wrażenie spiekoty. Okrążenia pokonywałem wtedy „dwójkami” i „trójkami”, przedzielonymi krótszymi i dłuższymi przerwami, aby nie myśleć o całkowitym dystansie. Planowanie tylko kilku okrążeń wprzód okazało się bardzo dobrą strategią myślową, pozwalało odciągnąć głowę od faktu konieczności maszerowania jeszcze przez co najmniej kilka godzin i sprawnie zaplanować żywienie oraz przerwy. Dobrym pomysłem było także podjadanie z bufetu orzeźwiających przekąsek – kawałków pomidorów, bananów oraz pomarańczy – na każdym okrążeniu. Wymagało to jedynie chwilowego zatrzymania, pozwalało natomiast dostarczyć niezbędne mikroelementy oraz utrzymać uczucie orzeźwienia. Warto zwrócić uwagę na fenomenalną pracę wolontariuszy w strefie bufetu, którzy pilnowali, aby zawodnicy mieli cały czas „pełną michę”. Można było wręcz zamówić napój lub kanapkę na zapas – na następnym okrążeniu przygotowane posiłki czekały już na zawodnika. To właśnie ta fenomenalna opieka nad zawodnikami sprawiała, że pomimo okrutnego zmęczenia, dało się do końca zachować poczucie komfortu.
Po południu i pod wieczór temperatura zaczęła spadać, zwiększał się także wiatr. Nastały warunki, w których czułem się najlepiej. Częstsze posiłki i krótkie, ale regularne przerwy pozwoliły mi odzyskać siły. Wtedy udało się też zwiększyć tempo i płynność pokonywania okrążeń, wszelkie kryzysy odpuściły, samopoczucie ustabilizowało się. Ten stan udało się utrzymać aż do samego końca. Finałowi naszych zmagań towarzyszył malowniczy, czerwieniący nieliczne chmury zachód słońca. Po nastaniu wieczornej szarości, organizatorzy poinformowali nas o konieczności użycia latarek czołowych. Wtedy właśnie rozpoczął się najbardziej urokliwy etap marszu – cała trasa oznaczona była odblaskowymi słupkami, w świetle latarki tworzyło to wrażenie poruszania się po leśnej „autostradzie”. Gdzieś w oddali migały czerwone lampki poprzedzających zawodników, ich sylwetki nie były już widoczne w mroku. Wiatr osłabł, w lesie nastała nocna cisza, mącona jedynie rytmicznym stukotem kijów.

Oczekiwanie na domiar w świetle latarki czołowej. W tle widoczne ostatki zachodu słońca.

W tym niezwykłym nastroju, punktualnie o 21.00 zakończyłem swój pierwszy ultramaraton Nordic Walking. Na ostatnie okrążenie wyruszyłem z asystą jednego z organizatorów, który mierzył dokładny czas do końca i podał sygnał do zatrzymania się. Czekając na domiar dystansu mogliśmy podziwiać ostatnie promienie słońca na granatowo-purpurowym pasie horyzontu. Podczas dwunastu godzin rywalizacji udało mi się pokonać 72.6 km w pełnej technice marszu z kijami, za co zostałem wyróżniony przez sędziów. Szczególną uwagę chciałbym zwrócić na organizację zawodów – naprawdę kompetentni i mili sędziowie, stała opieka nad zawodnikami, pomocni wolontariusze w strefie bufetu, smaczne przekąski a nawet możliwość skorzystania z masażu u fizjoterapeutki. Wszystko to stworzyło niezwykły, naprawdę przyjazny klimat. Myślę, że każdy zawodnik czuł się tu „jak u siebie” i wróci na kolejną edycję zawodów za rok. Ja z pewnością i każdemu polecam.

Dekoracja zawodników następnego dnia. Odbiór wyróżnienia za najlepszą technikę Nordic Walking.

Zawody te były dla mnie cenną lekcją, przede wszystkim strategii i organizacji. Poniżej zestawiam zbiór wszystkich elementów do poprawy na następne ultramaratony:

  • Lekka odzież od samego startu aby uniknąć przegrzania. Wydaje mi się, że lepiej ubrać się za lekko i ewentualnie nałożyć na siebie coś dodatkowego w trakcie marszu, niż przegrzać się i dopiero wtedy chłodzić.
  • Naprawdę dobre buty, najlepiej dwie pary. Stopa podczas tak długiego marszu nabrzmiewa, więc warto wziąć buty o rozmiar większe niż te na krótkie treningi. W moim przypadku dobrze sprawdzają się buty z szerokim śródstopiem, pozwalają uniknąć odcisków między palcami i krwiaków pod paznokciami.
  • Poliestrowe, sportowe skarpetki. Żadnych elementów bawełnianych. Bardzo przydatne są także stuptuty, które zapobiegają dostawaniu się kamieni i pyłów do buta.
  • Częste, regularne i krótkie przerwy zamiast rzadszych i dłuższych. Częste i regularne posiłki oraz napoje w niewielkich porcjach, nawet gdy aktualnie nie chce nam się jeść lub pić.
  • Napoje elektrolitowe. Soki owocowe i warzywne sprawują się nieźle, natomiast warto zaopatrzyć się także w dedykowany napój elektrolitowy.
  • Równe, własne tempo. Gonienie mocniejszych zawodników w przypadku tak długich zawodów może zakończyć się potężnym kryzysem.
  • Dobre przygotowanie treningowe. Wielu błędów można uniknąć, znając swoje możliwości na wcześniej pokonanym dystansie, np. maratonu. Jest to także dobry test żywności, odzieży i obuwia.
  • Myślenie etapami, rozkładanie strategii na najbliższe kilka okrążeń. Myślenie o całości dystansu może być demotywujące, zwłaszcza w chwilach kryzysu. Należy skupić się na kilku najbliższych okrążeniach i rozplanować przerwy według aktualnego samopoczucia.
  • Myślenie o kryzysach. Każdy kryzys przechodzi – najważniejsze to znaleźć jego przyczynę. Może być to źle dobrane tempo, niewłaściwe odżywianie, problemy ze sprzętem lub chociażby tymczasowa słabość. Najważniejsze, to zdać sobie sprawę, że jest to chwilowe i minie.
  • Support. Asysta osoby, która podaje żywność i napoje, bardzo skraca czas postojów. Poza tym zyskujemy kibica, który wspiera nas w gorszych momentach, co bardzo motywuje do dalszej walki.
Przygotowanie do startu w stylu „jakoś to będzie”.
Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij